Projekt '100 happy days' zna na pewno większość z Was. To świetny sposób na to, by uświadomić sobie ile rzeczy może czynić nas szczęśliwymi. Wystarczy przez sto dni, codziennie, znajdować jedną rzecz, która nas uszczęśliwia i uwieczniać ją na zdjęciu. Instagram obfituje w odpowiednio otagowane dla tego projektu fotografie. #100happyday to jeden z najpopularniejszych ostatnio hashtagów. Sama miałam ochotę dołączyć, ale zrezygnowałam. Dlaczego? Odpowiedź za chwilę. :)
Idea bardzo mi się podoba. Uważam, że podobnych tego typu - pozytywnych - powinno być znacznie więcej. Dzięki łapaniu małych szczęść, możemy nauczyć się je doceniać. Ja jestem osobą, której naprawdę nie potrzeba wiele do pełnego zadowolenia. Cieszą mnie błahostki. Jeżeli zdecydowałabym się na realizację tego pomysłu, na zdjęciach widzielibyście najczęściej mojego mężczyznę i mojego psa. Gdybym jednak postanowiła urozmaicić Wam odbiór moich stu zdjęć, pewnie nie wiedziałabym co wybrać. Tak naprawdę, cieszy mnie wszystko to, co dzieje się wokół. To, że skończyłam studia. To, że mogę pobiegać w dresach po ogrodzie. To, że śpię, kiedy mam na to ochotę. To, że mama kupiła mi sześć absolutnie uroczych szklanek. To, że chrześniak mojego M. uśmiecha się, gdy do niego mówię. I tak dalej.
Mogę więc śmiało powiedzieć, że w każdym dniu mojego życia doszukuję się tego, co dobre. Zdjęcia, które możecie oglądać na moim INSTAGRAMie są poniekąd częścią osobistego projektu #happylife. Nie czuję potrzeby pokazywania Wam swoich stu szczęśliwych dni, bo (o ile nie dzieje się nic naprawdę złego) wszystkie takie są. Negatywnych emocji, ani tego, co złe, nie pokazuję publicznie. Problemy i przykrości to jedno. One nie muszą dołować innych, skoro dołują mnie. Szczęściem należy się dzielić, więc robię to systematycznie. Jeżeli macie ochotę, zarażajcie się tym szczęściem, subskrybując mój kanał na instagramie - klik. :) Posiadacie instagramowe konta? Chętnie je odwiedzę!
0 komentarze:
Prześlij komentarz