Doprawdy nie wiem czy istnieje wyraz "makijażowa", ale po kilku nockach z Word'em nic mnie już nie zdziwi. Uznałam, że słowo (jakkolwiek nie brzmiałoby źle), pasuje do tego wpisu najbardziej. Mam nadzieję, że chętnie go przeczytacie. No, przynajmniej dużo bardziej chętnie niż ja, kolejną naukową książkę. A propos (wiem, że nad "a" powinien być dzyndzel, ale nie chciało mi się myśleć, skąd go wytrzasnąć na polskiej klawiaturze), mój trud związany z pisaniem pracy magisterskiej, powoli się kończy; sesja zdana. Powoli zdobywam czas dla Was, dla siebie, i najważniejszych osób wokół mnie, których (mam świadomość) odrobinę zaniedbałam.
Dziś opiszę Wam swoją kosmetyczną rutynę, dzięki której wyglądam nieco lepiej. Przez to, że jestem zwykłym, ziemskim ludzikiem, nie mogę sobie pozwolić na codzienne wizyty w salonie piękności. Tak właściwie, to może i mogę... ale nie chcę. ;) Bądź, co bądź, codziennie rano macham pędzlem, żeby wszystko to, co jest nie tak, wyglądało inaczej - odrobinę przyjaźniej dla oczu ludzi, których mijam na ulicy. Używam kremu CC, różu, tuszu do rzęs i produktu, który ogarnie moje brwi. W ostatnim czasie, rzadko sięgam po pomadki. Wszystko dlatego, że nie mam czasu na perfekcję, bez której, w mojej opinii, nie powinno się malować ust. Jeżeli zdecyduję się już na jakąś, to przeważnie jest nią moja ciemna miłość z KOBO (post tutaj).
Lekkości mojemu makijażowi nadaje kremowy cień do powiek. Nakładam go na całą powiekę. Podejrzewam, że gdyby nie on i korektor - uchodziłabym za... skacowaną lub, jak kto woli, permanentnie zmęczoną. ;) Róż rozpromienia, tusz przyciemnia zbyt jasne rzęsy, a krem CC (przynajmniej na chwilę) maskuje niedoskonałości, które zawsze wychodzą na mojej twarzy przez stres. Skoro już o tym mowa, jestem zarówno meteopatą, co człowiekiem niezwykle podatnym na sytuacje stresujące. Wystarczy, że przez kilka dni z rzędu bardzo mocno się czymś martwię, moja skóra od razu "kwitnie".
Na szczęście, ktoś kiedyś wymyślił kosmetyki. Wszystkie, które widzicie na zdjęciach mogą uchodzić za moich ulubieńców (łącznie z pędzlem) ostatnich dni. Sami powiedzcie, nie ma tego wiele, prawda? Muszę przyznać, że ograniczam swój makijaż do minimum i w sumie dobrze mi z tym, ale czasem mam ochotę zaszaleć. ;) Może niebawem będzie jakaś okazja. Za kilka dni pojawi się recenzja farbki do brwi - MUFE Aqua Brow. To, jak prezentuje się w makijażu, możecie zobaczyć na zdjęciu, które dodałam niedawno na instagram - hop! Jestem ciekawa, jak wygląda Wasza 'makijażowa' rutyna. ;) Używacie czegoś, o czym ja nie wspomniałam?
0 komentarze:
Prześlij komentarz