Niegdyś, pomimo ogromnego zainteresowania sferą kosmetyczną, nie posiadałam wielu produktów do pielęgnacji czy makijażu. Moja kolekcja ograniczała się do balsamu, jakiegoś tuszu do rzęs, czarnej kredki (o zgrozo!) i kilku pomadek. Gdy polubiłam się z jakimś konkretnym produktem, wracałam do niego zawsze, gdy sięgnął dna. Jednym z takich topowych kosmetyków, było intensywnie regenerujące mleczko do ciała od Garniera. Uwielbiałam jego zapach, konsystencję i właściwości zmiękczające, nawilżające. Nie pamiętam dlaczego zrezygnowałam z niego na rzecz innych balsamów. Prawdopodobnie wszystkiemu winna była moja ciekawość. Kupowałam i próbowałam nowych produktów, a o tym zupełnie zapomniałam. Przestałam zerkać na niego w drogeriach i, po prostu - zastąpiłam innym. Niedawno, zupełnie przypadkiem wpadł w moje ręce ponownie. Producent przekazał mi go do testów, a ja byłam pewna, że "mleczko", to pewnie jakiś nowy kosmetyk do demakijażu (głupia). Ucieszyłam się, że nie miałam racji. Pomyślałam, że to dobry moment, by sprawdzić czy z biegiem lat zmieniło się moje zdanie na temat tego produktu.
Jakby nie patrzeć - przez ten czas moja skóra też się zmieniła, zaczęła być bardziej wymagająca. Od wielu kosmetyków kolorowych oczekuje czegoś zupełnie innego, niż kilka lat temu. To samo dotyczy balsamów i innych produktów pielęgnacyjnych. Ku mojemu zdziwieniu, regenerujące mleczko do ciała od Garniera jest dla mojej skóry idealne. Nadal rewelacyjnie ją odżywia, zmiękcza i nawilża. Intensywnie i bardzo szybko regeneruje te partie ciała, których skóra jest szorstka i spierzchnięta. Błyskawicznie się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustej, lepkiej powłoki. I działa, naprawdę działa. Tak, jak obiecuje producent: to nie tylko balsam, ale także opatrunek w mleczku. Delikatny dla bardzo suchej skóry, bezpieczny dla tej typowo alergicznej i, przede wszystkim skuteczny. Nie powoduje pieczenia, szczypania i innych niepożądanych efektów. Chroni skórę przed wysuszeniem i w jakimś stopniu także ją wygładza.
Niezależnie od pory roku, skóra na moim ciele (pomijając twarz) jest normalna, ale wrażliwa. Nie przesusza się jakoś szczególnie, ale nie wszystkie produkty "przyjmuje" z ochotą. Jestem zaskoczona, że spotkanie z kumplem sprzed lat okazało się strzałem w dziesiątkę. Mimo upływu czasu (mniej więcej 7-8-letnim) jest nadal godnym polecenia produktem. Dba o moją skórę, łagodzi uczucie ściągnięcia przy nadmiernie wysuszonych miejscach (łokcie), a także zmniejsza dyskomfort. Nie jestem pewna czy przez te wszystkie lata nie zmienił się jego skład, ale to możecie ocenić, przeanalizować sami, jeżeli czujecie taką potrzebę:
694203 2 - SKŁADNIKI: aqua/water, paraffinum liquidum/mineral oil, glycerin, cyclopentasiloxane, elaeis guineensis/palm oil, petrolatum, butyrospermum parkii/shea butter, cetearyl alcohol, aluminum starch octenylsuccinate, acer saccharinum/sugar maple extract, allantoin, coco-glucoside, ammonium polyacrylodimethyl taurate, xanthan gum, disodium EDTA, imidazolidinyl, BHT, parfum/fragrance
Ja nie odnotowałam żadnych skutków ubocznych podczas stosowania tego balsamu. Polubiłam go na nowo, ale nie wiem czy do tego stopnia, by zrezygnować z innych, lubianych przeze mnie kosmetyków do pielęgnacji ciała. Być może będę stosować go na przemian z nimi, aby nie zapomnieć o jego istnieniu, rewelacyjnym działaniu i zapachu, który pozostał taki sam. :) Wszystko się okaże. W każdym razie, gorąco polecam, jeżeli nie mieliście z nim jeszcze do czynienia. Jestem pewna, że Wasza skóra Wam za to podziękuje. Zupełnie tak, jak moja.
Zapraszam do dyskusji i do konkursu, który nadal trwa. :)
Zapraszam do dyskusji i do konkursu, który nadal trwa. :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz