Shinybox to pudełka, które przychodzą do mnie co miesiąc, od tegorocznych wakacji. Na początku byłam ich bardzo ciekawa, mój "apetyt rósł w miarę jedzenia". Po kilku pierwszych miesiącach, czułam pewien niedosyt. Dzisiaj jestem odrobinę zakłopotana i nie wiem jak poukładać swoje myśli. Grudniowe pudełko bardzo mi się podoba, ale trafiłam na felerny okaz. Brakuje w nim jednego pełnowymiarowego produktu. To przykre. Fakt, że mogłabym kupić sobie ten kosmetyk, nie ma żadnego znaczenia. Gdybym nie była ambasadorką ShinyBox i zapłaciła 50zł za nie, to chciałabym otrzymać to, co pozostałe subskrybentki. To chyba zrozumiałe?;)
Grudniowy ShinyBox to zielono-czerwone pudełko, w którym znalazłam cztery pełnowymiarowe produkty: peeling enzymatyczny Organique, błyszczyk do ust L'Oreal, balsam do ust Anatomicals i masło do ciała Farmona. Produktów marki Organique chciałam (nadal chcę...) wypróbować już dawno. Produkty do ust uwielbiam. A masło do ciała pachnie moją ulubioną, zieloną herbatą, więc na pewno wykorzystam.

Podsumowując: zawartość grudniowego shiny jest rewelacyjna. Porównując ją do pozostałych pudełek, śmiało mogę stwierdzić, że jest najlepsza. Gdyby nie przykry incydent, o którym wspominałam wyżej - byłabym skłonna napisać, że to wydanie ShinyBox, będę wspominać najmilej.
Ale co z tym moim "po raz ostatni"? Ano myślę, że macie już dość czytania postów o tych pudełkach. Na wielu blogach możecie zobaczyć recenzje produktów, które się tam znajdują. Posty przedstawiające zawartość pudełek, też są dla Was męczące. I wiecie co? Właściwie mnie to nie dziwi. Kiedy przed mikołajkami na co drugim blogu można było przeczytać ten sam post, też dostawałam gęsiej skórki i rezygnowałam z lektury. Być może to przedostatnie pudełko, o którym czytacie. A jeżeli nie, to obiecuję zrobić coś z lawiną tych samych, "szajniboksowych" postów. :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz