Pierwsze mycie, i pierwszy szok. Moje pozytywne zaskoczenie nie znało końca. Skład produktu jest zatrważający, dlatego nie przypuszczałam, że szampon okaże się łagodny dla moich włosów i poza tym, że je umyje, to także dodatkowo nawilży. Dziwne, ale zrobił to i efekt utrzymał się do kolejnego mycia.
Moje włosy są w coraz lepszym stanie, dlatego obawiałam się sięgać po nowości. Niepotrzebnie, bo ten szampon nie wyrządza im żadnej krzywdy. Nie jest to oczywiście produkt-cud. Ma swoje wady, ale jeśli szukacie czegoś na próbę, to warto zwrócić na niego uwagę. Zapach? Typowy dla Nivea. Konsystencja gęsta, kolor bezbarwny.
Tak, jak obiecuje producent, włosy są widocznie i odczuwalnie wygładzone. Przeznaczony dla suchych i normalnych, a potrafi zdziałać niemożliwe. Jestem w szoku. :) Skoro szampon działa na moje zniszczone nadal kikuty, to jestem ciekawa jak zadziała na zdrowe i naturalne. Przyznaję, że jest on całkiem dobrym zastępcą (choć do pięt im nie dorasta) ulubionych od niedawna produktów do włosów Marc Anthony. O nich także niedługo napiszę, ale musicie uzbroić się w cierpliwość, bo tak jak wspominałam wyżej - zostawiłam je w Bydgoszczy. Gapa ze mnie. :)
Dajcie znać czy używałyście szamponu Nivea Hydro Care!:) Ufacie tego typu kosmetykom czy wybieracie bardziej naturalne?
0 komentarze:
Prześlij komentarz