La Rosa to marka, którą poznałam dzięki Shinybox. Prawdopodobnie przez niechęć do produktów sypkich, byłaby mi obojętna. I klops. Miałabym czego żałować, bo wszystkie kosmetyki tej marki, które poznałam do tej pory, były świetnej jakości. Ten cień również. To pierwszy od dawna sypki produkt do makijażu, z którego jestem zadowolona. Ma swoje wady, ale zalety zdecydowanie wygrywają tę bitwę.
Jeżeli chodzi o te pierwsze, to powinniście wiedzieć, że cień jest bardzo brudzący. Trzeba niezwykle uważać przy odkręcaniu wieczka, aby nie upaćkać wszystkiego dookoła. Nakładanie go na pędzel czy powieki też nie jest proste, jeżeli nie mamy wprawy. Ja nie mam i na początku nieźle psioczyłam, zanim cokolwiek efektownego udało mi się osiągnąć. Nakładany "na sucho" może się osypywać, krótko utrzymywać na powiekach i sprawiać wrażenie bardzo brudnego kosmetyku. Na szczęście już przy nakładaniu "na mokro" pokazuje swój urok i nie jest tak bardzo problematyczny.
Producent przekonuje, że jest to cień matowy. Ja mam inne zdanie. Może na swatchu {kliknij tutaj, żeby zobaczyć} tak wygląda, ale już w słoiku (patrz ostatnie zdjęcie) nie. Ma drobiny, które giną w czeluściach ciemnego pigmentu, ale są. Cień nałożony na dobrze przygotowane oko utrzymuje się na nim cały dzień, bez żadnych ubytków. To zdecydowanie jeden z lepszej jakości cieni, z jakimi ostatnio pracowałam. Jeżeli lubicie kosmetyki mineralne, umiecie operować cieniami sypkimi, to powinniście spróbować tego. Jestem niemal pewna, że go polubicie. :)
Ja go polubiłam, choć raczej nie na tyle, by odstawić cienie w kamieniu. Te sypkie grają z moją niecierpliwością w kotka i myszkę, co nie daje zbyt przyjemnych rezultatów. Ponadto, moje umiejętności nie są wybitne. Weźcie to pod uwagę. ;) Jestem ciekawa czy jest tu ktoś, kto zna markę La Rosa i może powiedzieć mi o niej coś więcej?:)
0 komentarze:
Prześlij komentarz