Mam ostatnio bzika na punkcie ujędrnionej skóry. O ile pogodziłam się już chyba z moimi nadprogramowymi kilogramami, o tyle nie skończyłam jeszcze walki z ujędrnianiem wybranych partii ciała. Zauważyłam bowiem, że napięta, zdrowo wyglądająca skóra jest kluczem do sukcesu. Przeglądając amatorskie zdjęcia modelek "plus size" byłam zachwycona tymi, których ciało było naprężone, gładkie i zadbane. Wiotczejąca skóra nie jest niczym, co wygląda apetycznie. Niezależnie od tego ile ważymy.
Po niespełna miesiącu używania obu produktów efekt jest taki sam. Biorąc pod uwagę, że nie pokładam wielkich nadziei w takich kosmetykach, trzeba przyznać, że jestem zadowolona i zachęcona. Aplikację umila nam zapach, który dla mnie jest prawie tak samo istotny, co właściwości. Jeżeli mój nos mnie nie myli, to oba produkty pachną podobnie, o ile nie jednakowo. Mają w sobie coś z esencji herbacianej, a ja ten aromat po prostu ubóstwiam. Poza tym, termoaktywny kochanek wygląda trochę jak zmaltretowany plaster miodu. Sami zerknijcie:
Działanie żelu pod prysznic i żelu termoaktywnego jest do siebie bardzo zbliżone. Oba specyfiki zamknięte są w jednakowych wizualnie butelkach. Różnią się jedynie kolorem żelu i ceną. Za zestaw płacimy około 140zł. To wysoka, lecz zrozumiała cena. Na wielu blogach znalazłam jednak opinię, że wystarczy żel pod prysznic, choć i ten nie daje sobie rady... Ja nie pokusiłabym się o rozdzielanie i osobne testowanie obu kosmetyków, bo trzeba przyznać - kąpiel przy użyciu żelu pod prysznic dopiero przygotowuje naszą skórę na dalszą kurację żelem termoaktywnym. Nie wypada oczekiwać od wstępnego kosmetyku czegoś, co jest zarezerwowane dla jego kolegi. :)
Używałyście tych produktów? A może znacie jakieś inne, które są godne polecenia? Bardzo dużo dobrego słyszałam o produktach Nivea. Chętnie poczytam Waszych opinii!;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz