czwartek, kwietnia 24, 2014

MOJA FARBOWANA GŁUPOTA

Jakiś czas temu wpadłam na bardzo głupi pomysł. Miałam ochotę przefarbować swoje włosy. Nie byłoby w tym nic dziwnego i złego, gdyby nie to, że dwa lata temu w październiku zrobiłam to ostatni raz, obiecując sobie wtedy, że nie pofarbuję swoich włosów dopóty, dopóki nie będą siwieć. Do teraz trzymam się tego postanowienia i zacięcie walczę o zdrowe włosy, choć zdarzają się momenty, że mam ochotę zamienić mój naturalny kolor na inny. Na szczęście, los chciał, bym wytrwała w swoim postanowieniu. Kolor farby doszedł inny niż miał, więc oddałam ją siostrze mojego chłopaka. Ona zadowolona, ja zadowolona - o to chodziło.


Marta ma włosy średniej długości, mniej więcej do połowy (!?) ramion. Z natury jest szatynką, jak ja. Kolor jej włosów trudno określić. Ja nazywam go mysim. Przecież ani to blond, ani brąz. Farba, którą widzicie na obrazku wystarczyła do pokrycia wszystkich pasm, ale było jej na styk. Przypuszczam, że osoby posiadające nawet minimalnie dłuższe włosy, mogłyby pofarbować je tylko po części. Nam się udało. Kolor wyszedł bardzo naturalny, chłodny i zbliżony do tego, którego Marta używała  do tej pory, do pokrycia swojej czupryny (różnica w odcieniach jest minimalna, co możecie ocenić sami, oglądając ostatnie zdjęcie).


Wydaje mi się nawet, że w pewnym stopniu zrównoważył ciepłe odcienie. Nadał włosom bardziej naturalnego wyglądu. Włosy Marty są cienkie i zniszczone długotrwałym farbowaniem. Po wysuszeniu ich, obie uznałyśmy, że farba Olia nie spowodowała żadnych dodatkowych uszkodzeń w strukturze włosa, nie przesuszyła ich bardziej (nie polepszyła także - naprawdę nie wiem, jak można w to wierzyć...). Po trzech tygodniach od farbowania, spotkałam się z Martą i spytałam, jak spisała się farba Olia Garniera. Okazało się, że Marta jest zadowolona, a to przede wszystkim dlatego, że kolor nie spiera się i nadal jest tak intensywny, jak od razu po zmyciu kremu. Jego odcień (8,0 blond) nie utlenił się znacznie, co oznacza, że efekty widoczne na zdjęciu są wystarczająco miarodajne i powinny być wiarygodne dla wielu z Was. Wszystkie farby do włosów, które znam, mają to do siebie, że strasznie śmierdzą amoniakiem. Ta rzeczywiście jest inna, co obie z Martą zauważyłyśmy. Obietnice producenta (o subtelnym zapachu) są jak najbardziej prawdziwe, więc jeżeli szukacie farby, której zapach nie będzie odstraszał - zachęcam do zapoznania się z tą.


Ja swoich włosów nie farbuję i mam nadzieję, jeszcze długo nie będę musiała tego robić. Moją największą głupotą było szukanie odpowiedniego koloru włosów. Przygodę z farbami i szamponami koloryzującymi zaczęłam bardzo wcześnie. Niestety, nie chciałam za bardzo słuchać mamy, gdy ostrzegała. Mimo wszystko, cieszę się, że po latach farbowań zdobyłam się na odwagę i sukcesywnie zaczęłam walkę o zdrowe włosy. Do swojego naturalnego "ciemnego blondu" (zwał, jak zwał) schodziłam bardzo długo. Dziś, dopiero po dwóch latach od ostatniego farbowania widzę, że detoks od wszelkich koloryzatorów, był dla moich włosów zbawienny, a mama miała rację. Wypadają znacznie mniej, są coraz mocniejsze i zdrowsze. Chyba zostanę włosomaniaczką, bo uwielbiam dbać o swoje, coraz piękniejsze włosy (tu zobaczycie ich aktualny stan). :) A jak to jest u Was? Farbujecie się? Znacie tę farbę? Dajcie znać.

P.S. Do końca konkursu (kliknij) zostało kilka godzin. Jeżeli jeszcze nie wzięliście udziału, to serdecznie zapraszam. :) 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Popularne posty:

Copyright © 2011- Agata bloguje